Rozdział 2
Uciekasz tylko że od pewnych rzeczy nie da się uciec. Chodź bardzo chciałam to nie mogłam. Ale dziś? Dziś jestem w stanie. Jestem w stanie uciec od przeszłości w której tak długo żyłam. Ktoś mi kiedyś powiedział" Zycie jest takie jakim ty go uczynisz" i wtedy powiedziałam mu że nie jestem w stanie zmienić swojego życia. Powiedział że się mylę, że kiedyś będę na tyle silna by wstać. I miał racje. Tylko wtedy tego nie wiedziałam o tym, że nie doceniłam jego słów.
"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą." I naprawdę doceniłam go dopiero gdy odszedł. Uświadomiłam sobie wtedy, że straciłam kogoś kto tak bardzo mi pomógł. I teraz bardzo chciała bym mu dziękować za to, że uwierzył we mnie w tedy kiedy nikt inny tego nie zrobił no ale nie mam takiej możliwości. Za każdym razem gdy idę na jego grób chce krzyczeć ale wiem że muszę być silna. Chodź by dla niego. Nie raz słyszę od rodziców, że nie doceniam tego co mam i to prawda. Tylko to jest tak, że ja nie doceniam tego co mam, ja chce się przywiązywać do pewnych rzeczy i ludzi zbyt mocno bo one kiedyś odejdą. Sporo ludzi mnie już zostawiło. Nie mam im tego za złe bo na tym polega życie. Życie to wzloty i upadki. I chodź ja upadłam i długo zbierałam siły po to by wstać. I teraz po woli się podnoszę. Fakt zajęło mi to prawie 3 lata ale mam przeczucie że było warto. Mój terapeuta powiedział mi kiedyś, że on tez kiedyś chciał skoczyć. Chciał to zrobić bo zbyt wiele razy został skrzywdzony i kazał mi się zastanowić czy ze mną nie jest podobnie. I kiedy na kolejny raz mnie o to spytał nie odpowiedziałam. Dlaczego? Bo nie umiałam. To dziwne. Nie potrafiłam odpowiedzieć co jest przyczyną tego, że jestem w tak złym stanie psychicznym. Nie potrafiłam tego powiedzieć bo to zbyt bolało. Napisałam to w tedy na kartce. I poczułam ulgę. To było dziwne uczucie. Myślałam, że dopiero jak komuś o tym powiem to dopiero mi ulży ale tak nie było. Potem musiałam przeczytać to na głos. I w tedy bolało o wiele bardziej. I szczerze nie wiem dlaczego. To było, jest takie uczucie którego nie da się opisać. I po tym czułam taką ogromną pustkę. I znów chciało mi się krzyczeć ale znów nie mogłam. Nie byłam w stanie powiedź chodź by słowa. I w tedy poczułam, że zamykam się coraz bardziej w sobie. Przestałam całkowicie mówić co czuje. I okazało się, że terapia w cale mi nie pomaga. Ale wiecie co? Lubiłam tak chodzić bo chodź przez te 60 min nie czułam się tak samotna jak w moich 4 ścianach w domu. No ale przecież w każdej chwili mogłam wyjść z tego pokoju. Prawda. Ale strach wygrał. Strach przed czym? Przed nieznanym. Teraz też się boje. Boje się codziennie wstać do szkoły bo każdy dzień to kolejna niewiadoma. Boje się rozmowy z ludźmi. Boje się tego co mnie czaka. Jedyne czego się nie boje to śmierć. Mam być szczera? Nie jednokrotnie o niej marzłam. Może i to głupie. Przecież całe życie przede mną a ja chce już umrzeć ale ja przestałam wierzyć w to, że kiedyś będę w stanie być szczęśliwa. Wszyscy mieli nadzieje a we mnie ona wygasła. Jak nie ma nadziei to nie ma nic. Ja się poddałam i chodź wiele osób próbowało mi pomóc ja tej pomocy nie przyjmowałam. Moja przyjaciółka podczas kłótni napisała mi że ona nie chce mi już "pomagać" bo ją to niszczy. Że już nie wie jak do mnie dotrzeć. W tamtym momencie byłam wściekła. Wściekła na ludzi. Na ludzi z mojej szkoły za to że doprowadzili do tego wszystkiego. I w tedy pierwszy raz od bardzo dawna wykrzyczałam to co czułam. Ale w tedy poczułam się jeszcze gorzej. W tedy byłam przekonana że ja nie mogę nienawidzić innych. Że mi nie wolno. Byłam głupia myśląc tak. Myślałam że wszyscy mają prawo odczuwać takie uczucia jak złość, gniew tylko nie ja. I to był jeden z momentów kiedy sięgałam po żyletkę... Byłam od tego uzależniona. No ale jak można być uzależnionym od robienia sobie krzywdy? Można kiedy tak bardzo jest się zdesperowanym i nienawidzi siebie. I ja tak miałam, w sumie nadal mam. Nienawidzę siebie. Chodź wiem, że nie powinnam. Ale w tamtym momencie nikt mi nie uświadomił tego że to nie ja jestem problemem, Ze to nie moja wina, żę ludzie tacy są. Ale nikt mi tego w tedy nie powiedział. I do tej pory nie potrafię spojrzeć na siebie w lustrze. Jakieś drastyczne diety, głodzenie się chodź i tak nie było potrzeby. Za każdym, razem gdy patrzyłam na wagę, patrze mam chęć wziąć żyletkę ale też się hamuje. Walczę sam ze sobą. I wiem że w końcu wgram...
Kiedyś się uda...
A do Was mam prośbę. NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, NIGDY BO TO NIE JEST TEGO WARTE!!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
"Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą." I naprawdę doceniłam go dopiero gdy odszedł. Uświadomiłam sobie wtedy, że straciłam kogoś kto tak bardzo mi pomógł. I teraz bardzo chciała bym mu dziękować za to, że uwierzył we mnie w tedy kiedy nikt inny tego nie zrobił no ale nie mam takiej możliwości. Za każdym razem gdy idę na jego grób chce krzyczeć ale wiem że muszę być silna. Chodź by dla niego. Nie raz słyszę od rodziców, że nie doceniam tego co mam i to prawda. Tylko to jest tak, że ja nie doceniam tego co mam, ja chce się przywiązywać do pewnych rzeczy i ludzi zbyt mocno bo one kiedyś odejdą. Sporo ludzi mnie już zostawiło. Nie mam im tego za złe bo na tym polega życie. Życie to wzloty i upadki. I chodź ja upadłam i długo zbierałam siły po to by wstać. I teraz po woli się podnoszę. Fakt zajęło mi to prawie 3 lata ale mam przeczucie że było warto. Mój terapeuta powiedział mi kiedyś, że on tez kiedyś chciał skoczyć. Chciał to zrobić bo zbyt wiele razy został skrzywdzony i kazał mi się zastanowić czy ze mną nie jest podobnie. I kiedy na kolejny raz mnie o to spytał nie odpowiedziałam. Dlaczego? Bo nie umiałam. To dziwne. Nie potrafiłam odpowiedzieć co jest przyczyną tego, że jestem w tak złym stanie psychicznym. Nie potrafiłam tego powiedzieć bo to zbyt bolało. Napisałam to w tedy na kartce. I poczułam ulgę. To było dziwne uczucie. Myślałam, że dopiero jak komuś o tym powiem to dopiero mi ulży ale tak nie było. Potem musiałam przeczytać to na głos. I w tedy bolało o wiele bardziej. I szczerze nie wiem dlaczego. To było, jest takie uczucie którego nie da się opisać. I po tym czułam taką ogromną pustkę. I znów chciało mi się krzyczeć ale znów nie mogłam. Nie byłam w stanie powiedź chodź by słowa. I w tedy poczułam, że zamykam się coraz bardziej w sobie. Przestałam całkowicie mówić co czuje. I okazało się, że terapia w cale mi nie pomaga. Ale wiecie co? Lubiłam tak chodzić bo chodź przez te 60 min nie czułam się tak samotna jak w moich 4 ścianach w domu. No ale przecież w każdej chwili mogłam wyjść z tego pokoju. Prawda. Ale strach wygrał. Strach przed czym? Przed nieznanym. Teraz też się boje. Boje się codziennie wstać do szkoły bo każdy dzień to kolejna niewiadoma. Boje się rozmowy z ludźmi. Boje się tego co mnie czaka. Jedyne czego się nie boje to śmierć. Mam być szczera? Nie jednokrotnie o niej marzłam. Może i to głupie. Przecież całe życie przede mną a ja chce już umrzeć ale ja przestałam wierzyć w to, że kiedyś będę w stanie być szczęśliwa. Wszyscy mieli nadzieje a we mnie ona wygasła. Jak nie ma nadziei to nie ma nic. Ja się poddałam i chodź wiele osób próbowało mi pomóc ja tej pomocy nie przyjmowałam. Moja przyjaciółka podczas kłótni napisała mi że ona nie chce mi już "pomagać" bo ją to niszczy. Że już nie wie jak do mnie dotrzeć. W tamtym momencie byłam wściekła. Wściekła na ludzi. Na ludzi z mojej szkoły za to że doprowadzili do tego wszystkiego. I w tedy pierwszy raz od bardzo dawna wykrzyczałam to co czułam. Ale w tedy poczułam się jeszcze gorzej. W tedy byłam przekonana że ja nie mogę nienawidzić innych. Że mi nie wolno. Byłam głupia myśląc tak. Myślałam że wszyscy mają prawo odczuwać takie uczucia jak złość, gniew tylko nie ja. I to był jeden z momentów kiedy sięgałam po żyletkę... Byłam od tego uzależniona. No ale jak można być uzależnionym od robienia sobie krzywdy? Można kiedy tak bardzo jest się zdesperowanym i nienawidzi siebie. I ja tak miałam, w sumie nadal mam. Nienawidzę siebie. Chodź wiem, że nie powinnam. Ale w tamtym momencie nikt mi nie uświadomił tego że to nie ja jestem problemem, Ze to nie moja wina, żę ludzie tacy są. Ale nikt mi tego w tedy nie powiedział. I do tej pory nie potrafię spojrzeć na siebie w lustrze. Jakieś drastyczne diety, głodzenie się chodź i tak nie było potrzeby. Za każdym, razem gdy patrzyłam na wagę, patrze mam chęć wziąć żyletkę ale też się hamuje. Walczę sam ze sobą. I wiem że w końcu wgram...
Kiedyś się uda...
A do Was mam prośbę. NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJCIE, NIGDY BO TO NIE JEST TEGO WARTE!!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
I w końcu się doczekałam kolejnego rozdziału! :D :*
OdpowiedzUsuńRany... Jeżeli to co napisałaś w odpowiedzi na mój komentarz pod ostatnim... Jeżeli to wszystko zdarzyło się naprawdę...
OdpowiedzUsuńO takich rzeczach czytałam tylko w książkach lub oglądałam filmy...
Czekam na next i weny ;)